Antyfaszyzm a hegemonia kulturowa

Dość szerokim echem odbił się wyrok sprzed kilku dni, w którym sąd nakazał prof. Engelking i prof. Grabowskiemu przeproszenie za nieścisłości w książce “Dalej jest noc”. Dbanie o prym oraz nieskazitelność polskiej martyrologii nie jest czymś nowym, natomiast wyrok ten jest kolejnym świadectwem tego, jak PiS skanalizował nastroje społeczne wokół tematów związanych z losem polskich Żydów. A skanalizował je tak, by stworzyć kolejną cegiełkę budującą hegemonię kulturową mającą im pozwolić na utrzymanie władzy.

Nie bez powodu od czasu końca II WŚ najwięcej mówiło się o obozach, w których ginęli również nie-żydowscy Polacy (gdyż pozwalało to mówić tylko o ich martyrologii) – zapominając jednocześnie o obozach w Bełżcu, Sobiborze oraz Treblince. Relacje o tym, co Polacy robili Żydom podczas II WŚ były ukrywane przez dobre kilkadziesiąt lat po wojnie, a po tym kiedy przestały już być ukrywane zaczęły być powszechnie w szaleńczy sposób podważane. Jedna sprawa to wstyd a druga to strach przed odebraniem tego, co zostało wtedy przejęte. Zarówno strach jak i wstyd są emocjami, z których przepracowaniem Polacy mają problem. Jak pisał A. Leder w swojej książce o “prześnionej rewolucji”, pewna część historii XX wieku została przez Polaków wyparta, bądź też potraktowana jako pewnego rodzaju sen.

Do czasu skonfrontowania się z tą zawiłą przeszłością, krajowa polityka będzie najskuteczniejsza wtedy, kiedy będzie opierała się bardziej na emocjach (w myśl psychologii politycznej) aniżeli na argumentach intelektualnych. Do tego czasu nie wyeliminujemy także faszyzmu z przestrzeni publicznej. Dlaczego tak myślę? Faszyzm mussoliniego wywyższał “bohaterskie” wartości wojenne, tradycjonalizm oraz mityczną, wielowiekową przeszłość. Brzmi znajomo? Nagradzał konformizm oraz lojalność. Opowiadał się przeciwko koncepcji dobra wspólnego, promując hiper-indywidualizm (dlatego faszyzm i neoliberalizm w wielu miejscach mogą podać sobie ręce) i unieszkodliwiając wolność mediów. Prawo z kolei działało tylko wtedy, kiedy służyło rządzącym.

Zgodnie z tym co pisał włoski marksista Antonio Gramsci (którego prace zresztą czytał z uznaniem nie kto inny niż idol Kaczyńskiego, Wiktor Orban) hegemonią było to, w jaki sposób rządzące elity, poprzez kulturę masową manipulowały postrzeganiem rzeczywistości przez obywateli, tak aby służyło to ich interesom. Kultura masowa dostarcza gotowy produkt, pozbawiony bezstronności czy możliwości interpretacji. Demonizuje tych, których rządzące elity boją się najbardziej. Przekształca problemy społeczne oraz gospodarcze w problemy emocjonalne (polityka oparta na psychologii politycznej).

Stąd próby przekierowania złości na kiepskie warunki pracy oraz zarobki na strach przed “obcymi” uchodźcami. Próby przekierowania kiepskiej komunikacji międzypokoleniowej na strach przed obcą “ideologią gender” czy “ideologią LGBT”. Próby przekierowania zawodu z porażki (często uzasadnionej przez względy systemowe) na niewystarczające indywidualne starania (samonienawiść). Próby przekierowania braku poczucia wspólnotowości na sztuczną wspólnotę (czasem nazywaną wręcz “rodziną”) korporacyjną.

Korporacje działają jak mini państwa totalitarne, będąc modelami dla większego państwa totalitarnego. Nie ma w nich miejsca na podważanie autorytetów czy hierarchii. Najbardziej cenione jest ślepe posłuszeństwo, pozbawione krytycznego myślenia. W faszyźmie korporacje tak samo potrzebują państwa, jak państwo potrzebuje korporacji. Z tego samego powodu antyfaszyzm potrzebuje antykapitalizmu. W teorii, dopóki istnieje demokracja, państwo, w przeciwieństwie do korporacji można próbować reformować tak, aby działało z większą korzyścią dla szeroko rozumianego społeczeństwa (a nie dla zysku nielicznych i wzmacniania nierówności). Doświadczenia historyczne wskazują jednak na to, że próby ucieleśnienia państwa socjalistycznego w instytucjach państwa kapitalistycznego są skazane na porażkę, mogąc osiągnąć w najlepszym wypadku jakąś formę kapitalizmu państwowego. Zostały one zaprojektowane tak, by opierać się na konkurencji. Zmiana ludzi, którzy je obsadzają nie zmieni zasadniczo ich kierunku.

Dlatego w poprzednim tekście pisałam o koncepcji dwuwładzy – równolegle działających struktur socjalistycznych, posiadających potencjał zastąpienia instytucji państwa kapitalistycznego. Pamiętać należy jednak, w kontekście wspomnianej hegemonii kulturowej, że struktury to jedno a świadomość to drugie. Jeśli nie poznamy naszej historii i naszej kultury i zaakceptujemy fałszywą historię oraz kulturę nam narzucaną, nigdy nie pokonamy sił które nas opresjonują. Dla mnie antyfaszyzm w działaniu to dwa rodzaje walki – pierwszą jest walka o to, aby nie dawać platformy do działania faszyzmu (bądź aktywne jej odbieranie, gdy już tak się stanie). Druga to walka edukacyjna, polegająca na lepszym poznawaniu naszej historii w celu lepszego zrozumienia zjawisk, które dzieją się teraz. Walka, która zaczyna się na poziomie indywidualnym ale musi za nią iść walka zbiorowa. Edukacja antypogromowa, edukacja antyfaszystowska, walka z dyskryminacją – to wszystko jej elementy.

Praktyka dwuwładzy – teza czy antyteza władzy?

Koncepcja dwuwładzy jest dość stara, gdyż sięga korzeniami rewolucji lutowej. Kojarzona jest raczej z Leninem i Trockim (rewolucja permanentna) aniżeli nowoczesnymi ruchami wolnościowymi, jednakże znacznie bardziej współczesne jej przykłady można znaleźć w Rożawie [1]. Czy system, który sprawdził się tam może być jakimkolwiek przykładem dla polskiego ruchu wolnościowego? Osoby anarchistyczne mogą niechętnie podchodzić do tej koncepcji ze względu na jej samą nazwę, która zawiera znienawidzoną przez anarchistów władzę. Jednak we wspomnianej Rożawie koncepcja ta była wykorzystywana bardziej w znaczeniu samorządności aniżeli władzy w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, co skłoniło mnie ku przekonaniu że koncepcja ta wymaga dokładniejszego przyjrzenia się. Pomijając już sam fakt, że bardziej ogólny model polityczny Rożawy czyli konfederalizm demokratyczny został stworzony przez Abdullaha Öcalana – a ten z kolei inspirował się pracami m.in. Murraya Bookchina czy Michaiła Bakunina [1].

Ale na początek wróćmy do Polski dnia dzisiejszego – wypełnionej protestami Strajku Kobiet. Za wcześnie jeszcze aby analizować jego skutki, natomiast można wywnioskować już teraz, że brakuje mu politycznej reprezentacji, a próby rozszerzania Stajku na pozostałe grupy społeczne idą opornie. W jednym z poprzednich tekstów opisałam możliwości reformy strajku tak, aby opierał się mocniej na samorządności [2]. Co więcej, podjęłam się inicjatywy wewnątrz rady konsultacyjnej OSK tak aby reformy te przeprowadzić. Napotkałam na kilka istotnych przeszkód. Pierwszą okazała się być nieformalna hierarchia panująca wewnątrz OSK. Z nieformalną hierarchią dużo trudniej walczyć niż z formalną, choćby dlatego że oficjalnie nie istnieje – ciężko walczy się z czymś, co de facto nie istnieje. Drugą przeszkodą była sama struktura rady, która wybrana w sposób mało (o ile w ogóle) transparentny, nie stroniła od osób które nasi przeciwnicy określiliby jako “neoliberalne wielkomiejskie elity”. Osoby radykalne nie mają tam zbyt dużej siły przebicia.

Po słowach Marty Lempart wypowiedzianych pod adresem jednej z najbardziej lubianych polityczek Lewicy [3], mało kto chyba liczy na jakiś większy sojusz Lewicy z OSK. A to może okazać się sporym problemem w dłuższej perspektywie. Do czasu zmian legislacyjnych Polska pozostanie piekłem kobiet (i nie tylko) – a na to nie można liczyć dopóki PiS będzie rządził. Ale zaraz… czemu anarchistów mają w ogóle obchodzić partie polityczne? No cóż, dochodzimy tutaj do odwiecznego dylematu. Zgodnie z duchem anarchizmu jedynym wyjściem jest niechodzenie na wybory. Nie można dawać legitymizacji systemowi poprzez partycypowanie w nim. Chcesz aborcji? Możesz zrobić ją za granicą albo na własną rękę, dzięki działaniu organizacji i kolektywów ratujących kobiety. Chcesz godnie zarabiać? Wyemigruj. Chcesz przetrwać jako osoba LGBT? Szukaj szczęścia za granicą. 

Sama będąc osobą niecishetero oraz pochodzącą z niespecjalnie zamożnej rodziny po latach zaczynam coraz mocniej dostrzegać paradoks powyższych rad. Paradoks polega na tym, że nie wszyscy mogą sobie pozwolić na ich realizację. Nie wszyscy mogą wyemigrować. Nie wszyscy mogą znaleźć informacje dotyczące aborcji na własną rękę. Możliwość emigracji to przywilej. Dostęp do informacji to przywilej. A niech to, nawet sama możliwość demonstrowania to pewnego rodzaju przywilej. Niektóre osoby demonstrując publicznie mają więcej do stracenia niż inne – zwłaszcza teraz, kiedy spisywanie wszystkich jak leci jest na porządku dziennym.

Wiem, że tymi stwierdzeniami prawdopodobnie sprowadzę na siebie niechęć wielu anarchistów ale z mojej perspektywy po prostu tak to wygląda. I rolą ruchu anarchistycznego jest znalezienie odpowiedzi na te paradoksy, które nie będą sprowadzały się do porad z których mogą skorzystać wyłącznie osoby posiadające pewien przywilej. Rolą ruchu anarchistycznego powinno być także wyjście z byciem narzędzia do tworzenia karier politycznych przez osoby, które nasz ruch traktują instrumentalnie. Sama uważając się za część ruchu, podejmuje próby znalezienia tych odpowiedzi.

Spójrzmy prawdzie w oczy: nie da się budować szerszego ruchu od góry do dołu. Nie da się go budować bez dania ludziom poczucia sprawczości. Wróćmy tutaj do koncepcji dwuwładzy. Myślę, że odpowiednie umieszczenie tej koncepcji w polskich warunkach może odbyć się z korzyścią dla ruchu anarchistycznego. Na poziomie gmin uczyłby on ludzi oddolnej organizacji niehierarchicznej i konsensusu – czegoś, czego niezwykle w tym momencie brakuje. Z pozycji wielkomiejskich elit nie da się inicjować rewolucji, rewolucja musi zostać zainicjowana tam gdzie elit nie ma. A jeśli gdzieś elity są, trzeba równolegle do nich tworzyć oddolne, niehierarchiczne struktury. Struktury te mogą się rozrastać wtedy, gdy panuje powszechne społeczne niezadowolenie – ten warunek mamy spełniony. Niespełniony pozostaje warunek sprawczości – dlatego dwuwładza powinna mieć swoje odbicie w parlamencie. Nie w formie oderwanych od ludzi elit, ale przedstawicieli demokracji rad.

To, co w Rożawie miało zabezpieczyć przed przekształceniem autonomii w państwo, w polskich warunkach może umożliwić przejście z neoliberalnego państwa podległego zepsutemu zachodowi [4] w kierunku bardziej autonomicznym. Autonomiczności trzeba się nauczyć, najlepiej w praktyce. Nie da się jej osiągnąć poprzez bezmyślne podążanie za przywódcami – takiej czy innej opcji. I takie przesłanie do ruchu anarchistycznego chciałabym zawrzeć na koniec tego krótkiego wywodu.

[1] Cezary Błaszczyk, “Federalizacja jako środek do rozwiązania konfliktów na Bliskim Wschodzie. Przypadek Demokratycznej Federacji Północnej Syrii”, 2019

[2] Helena de Cleyre, “Ogólnopolski Strajk Rewolucyjny – przyszłość OSK?”, 2020 https://szkice.noblogs.org/ogolnopolski-strajk-rewolucyjny-przyszlosc-osk/

[3] https://wpolityce.pl/polityka/534115-awantura-na-lewicy-w-tle-lempart-kuro-klamstwo

[4] Helena de Cleyre, “Zepsucie zachodu i populizm”, 2021 https://szkice.noblogs.org/zepsucie-zachodu-i-populizm/

Jak Zachód narzucił Polakom niechęć wobec osób LGBT

Głównym argumentem populistycznej prawicy oraz kościoła w zwalczaniu osób LGBT stał się pogląd, według którego “ideologia LGBT” została narzucona Polakom przez zepsuty Zachód. Owa “ideologia LGBT” jest nam, Polakom, kulturowo całkowicie obca i nie chcemy jej u siebie. Teza ta, dla chyba każdej osoby niecishetero brzmi absurdalnie – czujemy, że to kim jesteśmy nie zostało nam przez nikogo narzucone. Ale samo to nie jest przekonujące dla osób, które wierzą w opowieść o “ideologii”. Dlatego tak ważne jest pokazanie, że osoby LGBT od zawsze były tutaj, w Polsce. I że nasze istnienie, takimi jakie jesteśmy, nie jest niczym obcym ani narzuconym. Wręcz przeciwnie: to kościół i wiara katolicka zostały nam (i naszym przodkom) narzucone. To neoliberalizm w formie naśladownictwa Zachodu został nam narzucony. Zarówno jeden jak i drugi ma powody aby się nas obawiać, przy czym strategie zwalczania nas i tego kim jesteśmy są różne. Strategie kościoła stanowi wykluczanie a czasem “nawracanie” w formie tradycyjnej dla tej instytucji czyli tortur (terapia konwersyjna). Z kolei neoliberalizm stosuje strategię asymilacji, która niszczy potencjał rewolucyjny wśród osób LGBT [1]. Dla neoliberalizmu jest charakterystyczny indywidualizm i idąca za nim wiara w walkę indywidualną a nie zbiorową (bądź intersekcjonalną). Że danie przywilejów jednej grupie odbiera ją automatycznie tej drugiej. Dopatrywałabym się tutaj nawet korzeni zjawiska wykluczania osób trans z feminizmu przez kobiety obawiające się bardzo dziwnej dla mnie koncepcji odbierania im praw przez osoby trans. I wreszcie pośrednio to neoliberalizm odpowiada za nagonkę populistycznej prawicy na osoby LGBT w krajach byłego bloku wschodniego, o czym pisałam w poprzednim tekście [2].

Ale zacznijmy od początku. Z uwagi na działania kościoła, jest stosunkowo niewiele źródeł czy poszlak mówiących o historii osób LGBT, zwłaszcza w czasach przedchrześcijańskich. Kościół widział seksualność jako dzikość, którą trzeba ujarzmić i nad nią zapanować. W ujarzmianiu seksualności duży wkład miało upowszechnienie modelu nuklearnej rodziny patriarchalnej, która stanowi również narzędzie przekazywania wierzeń i dziedziczenia majątku w linii męskiej [3]. Niektórzy przedstawiciele kościoła, tak jak arcybiskup Jędraszewski, wprost porównują osoby LGBT do pogańskości [4]. Pogańskości, czyli kościelnej nazwy nadanej rodzimowierstwu. Nie posądzając arcybiskupa Jędraszewskiego o przeprowadzenie jakiejkolwiek analizy historycznej, nie sposób zaprzeczyć że coś jest na rzeczy. Istnieją opisy obrzędów Słowiańskich, według których osoby homoseksualne nie były wykluczane ze społeczności – wręcz przeciwnie, miały swoje własne obrzędy afirmujące ich seksualność [5].  Posągi Światowida miały zarówno męskie jak i żeńskie postaci. Znany jest również zwyczaj polegający na przygotowywaniu kukieł posiadających jednocześnie różne narządy płciowe. Nawet po przyjęciu wiary chrześcijańskiej, w kościele prawosławnym istniało “bratotvorenije”, czyli usankcjonowany prawnie związek między dwiema osobami tej samej płci [6].

Seksualność była widziana ponadto jako domena kobiet, co przysłużyło się do prób ujarzmienia oraz wymazywania ich dziejów z historii, co zaczęła odkręcać powoli dopiero w XX wieku antropologia feministyczna [7]. W XXI wieku nadeszła pora na antropologię queerową, która będzie mogła analizować historię pod kątem róznorodności płciowo-seksualnej. Pierwszym krokiem ku temu w Polsce może być powstała niedawno pracownia na UW badająca historię ludową społeczności LGBT [8]. W średniowieczu społeczność ludową, w przeciwieństwie do uprzywilejowanej szlachty, kościół straszył konsekwencjami wynikającymi z “grzechu sodomskiego” (swoją drogą, podpadały pod niego również heterosekualne stosunki analne oraz oralne). Z uwagi na strach przed kościołem, osoby homoseksualne w tamtych czasach żyły najczęściej w ukryciu – co nie oznacza jednak że nie ma żadnych wzmianek historycznych na ich temat [9]. Im bliżej wieku XX tym wzmianek jest coraz więcej a tytułowy artykuł o “prawie do noszenia spodni” używa wg. mnie języka lepszego niż widuje ostatnio czasem w Wysokich Obcasach, a niefortunne zwrotny tam zawarte zdają się wynikać bardziej z niezrozumienia niż złych intencji. Mam nadzieję, że pracowni UW uda się dotrzeć do pozytywnych historii z udziałem osób LGBT – aż nadto jest opowieści, w których jesteśmy przedstawiani tylko i wyłącznie jako męczennicy. Nie wydaje mi się, że martyrologia jest kierunkiem w jakim powinniśmy iść. Licytowanie się na to, kto doświadczył więcej krzywd jest ślepą uliczką, co pokazuje uprawiana przez prawicę polityka historyczna pełna resentymentów. Zamiast tak jak oni gloryfikować śmierć i cierpienie, gloryfikować cywilizację śmierci, gloryfikujmy życie. A życie ma i miało różnorodne postaci, co pokazuje istnienie osób LGBT. Mimo usilnych prób nie da się nas sprowadzić do wzorca jednakowych cis hetero osób wyznających dominujący w społeczeństwie zestaw wartości, stanowiący zaledwie wycinek historii ogółu. Nie da się z nas zrobić ani bezmyślnych wyznawców ani bezmyślnych konsumentów. Siłą pierwotnych społeczności była wspólnotowość (w tym wspólność własności) oraz szacunek do różnorodności. Jeżeli jest jakaś tradycja o którą warto walczyć, to właśnie ta.

 

[1] Helena de Cleyre, Queerowa rewolucja zamiast asymilacji, Gazeta Manifowa, 2019 https://i.imgur.com/Y3ajz6I.jpg 

[2] https://szkice.noblogs.org/zepsucie-zachodu-i-populizm/

[3] Fryderyk Engels, Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa, 1884
[4] https://wiadomosci.wp.pl/arcybiskup-marek-jedraszewski-o-lgbt-poganska-ideologia-6434295120906369a

[5] https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=2053104161606043&id=1558835367699594

[6] https://pl.wikipedia.org/wiki/Adelphopoiesis

[7] Na lekcjach historii nie dowiemy się na przykład o tym, że u początków społeczności naszych sąsiadów Czechów to kobiety dominowały i wojowały, do czasu aż Libusza nie wyszła za mąż i wybudowała z mężem Pragę. Sprzeciwiła się temu część kobiet, która wybudowała swój własny miasto – Devin, gdzie powstała społeczność złożona z samych kobiet. Devin bywał określany jako “Gród Dziewic” a ich mieszkanki określa się mianem amazonek. Vlasta, ich przywódczyni, próbowała nawet stworzyć “państwo dziewic”. Można wysnuć podejrzenie, że mianem “dziewic” męscy historycy mogli określać również kobiety nie hetero. U nas pojawiały się przesłanki o plemionach kobiet-wojowniczek zamieszkujących tereny Polski, brak jest natomiast konkretnych źródeł na ten temat. Bardziej znana jest z kolei legenda Wandy, która zasłynęła tym że “nie chciała Niemca”, pomijając jednak często wzmiankę że była ona wojowniczką i rozpętała pierwszą w polskiej historii wojnę. W najstarszej wersji tej legendy Wanda dożyła późnego wieku niezamężnie.

[8] https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,24512956,na-uw-powstala-nowa-pracownia-beda-badac-historie-ludowa-spolecznosci.html

[9] https://tytus.edu.pl/2018/10/08/mezolubnicy-i-samcoloznicy-co-wiemy-o-homoseksualistach-w-dawnej-polsce/

Zepsucie zachodu i populizm

Istnieje dość stary konflikt na lewicy polegający na priorytetyzacji walki – czyli czy ma ona odbywać się głównie w sferze materialnej, czy też tożsamościowej. Głównym argumentem osób opowiadających się za pierwszą z nich jest kwestia mobilizacji mas. Według nich, nie ma innego sposobu na mobilizację wielkich mas społecznych niż mówienie do nich w języku mas, czyli gospodarczym. W Polsce konflikt ten jest wyjątkowo specyficzny, gdyż wiąże się z wygraną prawicowego populizmu od roku 2015 oraz kryzysem liberalnych elit. Niektórzy, tak jak Iwan Krastew i Stephen Holmes wysnuwają nawet śmiałe twierdzenie, według którego to właśnie Polska (i Węgry) są w awangardzie kryzysu liberalnej polityki [1]. 

Chciałabym jednocześnie zauważyć, że polskie liberalne elity, w przeciwieństwie do tych zachodnich, nie przyjęły sobie nawet polityki tożsamościowej za cel, w zamian posiłkując się dzikim neoliberalizmem. Dla postsolidarnościowych elit wzorem do naśladowania był Zachód w stanie takim jaki był w pierwszych dziesięcioleciach po II WŚ – czyli niespecjalnie antykościelny, niespecjalnie liberalny światopoglądowo. Aborcja? Prawa osób LGBT? Gdzieś na samym końcu. Zachód od tamtych czasów poszedł trochę naprzód w tych kwestiach, jednocześnie, dzięki neoliberalizmowi (i neokolonializmowi), zaliczając serie porażek, których przypieczętowaniem był kryzys finansowy 2007-2009 oraz kryzys migracyjny nasilający się od 2015 (choć istniejący znacznie wcześniej). Populistyczna prawica w Węgrzech i w Polsce wykorzystała po pierwsze nastroje charakteryzujące “naśladowców”, których zachodnie elity traktował w stylu przypominającym nieco kolonialny, co wzbudzało obawy o kolejną “utratę niepodległości” bądź też “zmianę Moskwy na Brukselę”. Po drugie, naśladowcy już nie chcieli być naśladowcami – woleliby, aby tak dla odmiany to ich naśladować. Teraz to Polska i Węgry są prawdziwą Europą. Szwecji już nie ma, a za chwile Niemiec i Francji też nie będzie – parafrazując popularne powiedzenie. 

Szczególnie tragiczna rola przypadła tutaj młodzieży, która nie dość że musiała radzić sobie ze skutkami kryzysu, nie dostała od liberałów nawet przysłowiowej marchewki w postaci choćby namiastki polityki tożsamościowej. Osobom które urodziły się w latach 90 pokazywano Zachód jako wzorzec. Sama dobrze pamiętam, jak w rodzinie często mówiono mi “musisz wyjechać bo w tym kraju żadna przyszłość na ciebie nie czeka”. Ci sami rodzice często zaczęli później mówić o zepsuciu “z Zachodu”, obserwując z przerażeniem odwracających się od nich młodych, którym tą miłość wobec niego sami wpoili. Stąd tak wielka różnica pokoleniowa. Stąd tak wielka batalia o dzieci, edukację seksualną w szkołach, prawa osób LGBT, itd. Rodzice domagają się od państwa przywrócenia kontroli nad tym co sami wywołali. Tutaj kolejne punkty zdobywa populistyczna prawica i “edukatorzy”, a raczej nadzorcy w stylu Czarnka.

Rozwiązaniem nie jest więc podejmowanie gry narzuconej przez populistyczną prawicę, ale wywrócenie stołu do gry. Pokazanie, że polityka tożsamościowa to nie jest jedno i to samo co zachód. Istnieje nasza własna polityka tożsamościowa, której nie musimy od nikogo naśladować. Istnieją tony nie-ksenofobicznej, ludowej historii, która tylko czeka na jej opisanie i spopularyzowanie. Nie są one kopią, tylko oryginałem. I mogą iść ramię w ramię z polityką gospodarczą dla ludu, wbrew neoliberalizmowi.

[1] S. Holmes I. Krastew, Światło, które zgasło. Jak Zachód zawiódł swoich wyznawców, 2020

Ogólnopolski Strajk Rewolucyjny – przyszłość OSK?

“Idziemy po wolność. Idziemy po wszystko!” brzmiało hasło demonstracji 13 grudnia 2020 pod szyldem Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Aktualne protesty są według wielu komentatorów największymi od lat 80 [1]. Tym co je z pozoru odróżnia od protestów 1980-1981 jest fakt, że ich podłożem stała się kwestia nie ekonomiczna, lecz dotycząca jednego z podstawowych praw człowieka – do prawa do decydowania o własnym ciele. W praktyce – Strajk stał się sposobem w jaki został skanalizowany bunt, sięgający o wiele szerzej. Znajomość podobieństw do protestów 1980-1981 może przyczynić się do wyciągnięcia wniosków z porażki ruchu Solidarności, którą stanowiło osunięcie się państwa w piekło neoliberalizmu lat 90 trwające do dzisiaj. Piekło, z którego musimy się wydostać.

Narzędziem, które może nas ku temu przybliżyć są rady rewolucyjne. W 1963 Hannah Arendt pisała o radach, jako zjawisku towarzyszącemu każdej prawdziwej rewolucji w XIX i XX wieku. Zjawisku ignorowanym przez polityków i teoretyków [2]. Podobnie stało się w przypadku Solidarności, której model podejmowania decyzji i zarządzania wewnętrznego był typowy dla demokracji rad [3]. Czy charakter protestów OSK można uznać za związany z pracą? W pewnym sensie tak, ponieważ to właśnie kobiety wykonują najczęściej prace opiekuńcze, zazwyczaj kiepsko płatne lub darmowe [4].

Aktualnie wokół Rady Konsultacyjnej OSK trwają kontrowersje, które wynikają z nie do końca transparentnego charakteru prac Rady oraz nie do końca transparentnej formuły dołączania do niej [5]. Tym co według mnie może uratować Radę oraz sam OSK i umożliwić zmianę systemu, jest przejście Rady z organu centralnego (co zarzuca jej wiele krytyczek, razem z oskarżeniami o “warszawocentryzm”) do wielu oddolnych, samorządnych, lokalnych Rad powiatowych bądź gminnych. Innymi słowy, przejście z pierwotnej formuły Strajku Kobiet do intersekcjonalnej formuły Strajku Rewolucyjnego.

Warunki ku temu są doskonałe – pandemia zatrzymała w mniejszych miastach i miasteczkach ogrom młodych ludzi, co pokazała ostatnio niespotykana powszechność protestów poza wielkimi miastami [6]. Dla takich lokalnych Rad kluczowe byłoby zapraszanie oprócz inteligencji, również przedstawicieli klasy robotniczej i rolników. Rady te następnie mogłyby wywierać wpływ na lokalnych przedstawicieli władzy oraz brać udział w działaniach ogólnokrajowych poprzez system delegowania i podejmowania decyzji za pomocą konsensusu [7].

Zabezpieczyłoby to ruch przed wrogim, neoliberalnym przejęciem bądź zmarnowaniem pracy Rad przez jakąkolwiek partię. Poczucie “zdrady” ze strony wielkomiejskich elit jest w wielu Polakach bardzo silne i nie należy tego ignorować, chcąc wprowadzać jakiekolwiek zmiany o charakterze ogólnopolskim. Demokracja partycypacyjna to klucz. Rolą partii opozycyjnych jest z kolei działanie przy pełnym poczuciu więzi, jedności i służebności wobec ruchu mas – zgodnie z koncepcją Róży Luksemburg, jednej z najwybitniejszych polskich rewolucjonistek [8].

[1] https://www.nytimes.com/2020/10/30/world/europe/poland-abortion-women-protests.htm

[2] H. Arendt, O rewolucji

[3] M. Siermiński, Pęknięta Solidarność. Inteligencja opozycyjna a robotnicy 1964-1981

[4] https://krytykapolityczna.pl/gospodarka/covid-19-podatki-kobiety-praca-opiekuncza/

[5] https://www.facebook.com/stopbzdurom.pamietamy/posts/111684237484987

[6] https://wiadomosci.onet.pl/kraj/strajk-kobiet-nie-tylko-duze-miasta-protesty-w-malych-miejscowosciach-zdjecia/0cvbj7c

[7] Feministyczna Akcja Krytyczna, Przewodniczka po niehierarchicznym organizowaniu się

[8] E. Kochan, Róża Luksemburg i bunt mas

Ciągle o tym samym, bo to samo wciąż spotyka

Sierpień 20 z pewnością zapisze się w historii polskiego ruchu LGBT+ jako przełomowy moment. Po kilkuletniej nagonce na osoby niecisheteronormatywne, tworzeniu stref wolnych od “ideologii LGBT+” i braku wyciągania konsekwencji wobec mowy nienawiści, doszły do tego represje wobec aktywistek i aktywistów. Jednego dnia, podczas demonstracji zatrzymano ponad 50 osób. Co w przypadku osób LGBT+ jest wyjątkowo okrutną formą opresji w kontekście homo oraz transfobii, która czeka na nie na komisariatach [1]. Formą, która najwyraźniej miała odwieść od dalszych demonstracji. Jak wiadomo teraz, nie wszystkie osoby dały się w ten sposób zastraszyć.

Bo rząd ten, wspierany przez kościół, wziął sobie na cel nie tylko osoby LGBT+, ale także osoby mogące zachodzić w ciążę. Po raz kolejny, ale z taką różnicą że teraz już nie ma powrotu do statusu quo. Na jesieni wybuchły protesty przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, mocno wspierane przez osoby LGBT+ i trwają do dziś. Nawet nasilająca się druga fala pandemii im nie przeszkodziła. Formy opresji stosowane przez władze zaczęły przypominać te z sierpnia, podobnie jak i formy solidarności. Aktywistki i aktywiści z grup antyrepresyjnych takich jak Szpila czy Anarchistyczny Czarny Krzyż razem z posła(nka)mi i prawni(cz)kami dbają, aby żadna z osób nie czuła, że idzie sama.

Warto aby cały świat obiegły te gesty solidarności, ale nie tylko dlatego że są one jednymi z najlepszych rzeczy które dzieją się w Polsce. Również dlatego, żeby osoby z innych krajów miały świadomość, czemu tak wiele osób z naszego kraju jest zmuszanych do rozpoczęcia życia gdzieś indziej. To już nawet nie są kwestie czysto ekonomiczne. Piekło bycia osobą LGBT+ nad wisłą czy porażająca świadomość, że zajście w ciążę stanowi formę gry w rosyjską ruletkę potrafi przekonać nawet tych, którzy do tej pory wstrzymywali się z tą decyzją. Póki co pandemia opóźnia fale emigracji, ale jestem przekonana że po jej zakończeniu do niej dojdzie.

Ironiczne w tym wszystkim jest to, że wszystko to dzieje się pod sztandarami “ochrony życia”, “ochrony rodziny” czy też walki z “cywilizacją śmierci”. Czy ochroną rodziny jest uniemożliwianie zakładania rodzin osobom nieheteronormatywnym? Czy ochroną życia jest zmuszanie do rodzenia w nieludzkich warunkach, tylko po to aby osoby które urodziły po paru dniach musiały robić pogrzeb? Albo musiały całkowicie poświęcać resztę swojego życia na opiekę (często w pojedynkę) nad dzieckiem z niepełnosprawnościami, nie mogąc liczyć na adekwatne wsparcie ze strony państwa? Czy walką z cywilizacją śmierci jest skazywanie dzieci LGBT+ na prześladowania, prowadzące do samobójstw, a w najlepszym wypadku do zespołu stresu pourazowego?

Wydarzenia sierpnia 20’ mają też jeszcze jeden, rzadziej poruszany wymiar. Jest nim klęska postpolityki, jako przekonania według którego nie należy mieszać się w politykę. Prawda jest taka, że przekonanie to dotyczy wyłącznie osób, które nie stanowią zagrożenia dla aktualnego establishmentu. Wszystkie inne nie mogą sobie pozwolić na nie mieszanie się, jako że polityka codziennie miesza się w ich życie. I to niekoniecznie w pozytywny sposób.

[1] https://oko.press/prosila-zeby-przeszukiwala-kobieta-zabrali-ja-policjanci-caly-czas-slyszelismy-jej-krzyk/

Inteligencja nieinteligencji

Czytając komentarze i teksty w liberalnej (i jak mogłoby się wydawać, dominującej) części mediów społecznościowych odnoszące się do bieżących wydarzeń politycznych, można od lat czytać o głupich masach które sprzedały się za 500+, powodując dojście do władzy tych którzy nie szanują demokracji. Co prawda, równolegle pojawiają się komentarze według których jest to szkodliwy klasizm i można by powiedzieć, że wszystko co mogło zostać napisane na ten temat, już napisane zostało, gdyby nie to że w praktyce nadal znajdujemy się nie tak daleko od punktu wyjścia. A więc może jednak czegoś nadal brakuje…

W polityce praktyka powinna nadganiać za teorią, a teoria za praktyką. O czym mówi zatem teoria? Mówiąc najkrócej, w naszym kraju obecna sytuacja stanowi naturalną konsekwencję lat dominacji neoliberalizmu, która na zachodzie zaczęła się mniej więcej począwszy od lat 70 a u nas począwszy od lat 90. Wszystko w wyniku większego procesu, który najpierw w trakcie II wojny światowej wywrócił stosunki własności oraz zmienił strukturę polskiego drobnomieszczaństwa [1]. A następnie przygotował grunt pod klęskę ruchów robotniczych, zwieńczoną transformacją ustrojową lat 90 [2].

Po ćwierćwieczu sytuacja klas pracujących pogorszyła się a jej rozczarowanie (delikatnie mówiąc) skutecznie zagospodarowała populistyczna prawica, z pewnymi nielicznymi wyjątkami. Liberalna inteligencja z kolei zamiast zmierzyć się z własną historią, która doprowadziła do tego stanu rzeczy, woli przerzucać winę na bezmyślne, według niej, masy. Podczas gdy te poniekąd wykazały się większą “inteligencją”, wybierając postulaty służące jej interesom bardziej niż postulaty neoliberalne, fundujące socjalizm dla bogatych i turbokapitalizm dla biednych.

Nie, osobę która żyje z dnia na dzień zmuszaną do walki o ekonomiczne przetrwanie, nie będą interesowały wolne sądy. Które zresztą i tak uznaje za skompromitowane elity z wielkich miast, do którego ona sama nie ma żadnego dostępu. Paradoskalnie tym, co może zgubić wspomniane elity, jest to, że zasadniczo żyje im się dobrze [3]. Jeżeli przysłowiowy najedzony ma zrozumieć głodnego, musi wykonać wewnętrzną pracę wymagającą empatii oraz refleksji. Łatwiejszym, bo nie wymagającym działania sposobem jest przerzucenie winy – do zewnętrznego, często urojonego, wroga. Ale klasy pracujące nie są wrogiem – to na ich barkach jest niesiony komfort życia pozostałych.

Z punktu widzenia wielkomiejskich elit do szczęścia brakuje im jedynie odsunięcia populistycznej prawicy od władzy i nowoczesnej polityki tożsamościowej. Jednak dalsze budowanie postępu kosztem poniżanych i wyzyskiwanych mści się i będzie mścić się dalej. Aby tego uniknąć potrzebna jest pewna forma polskiego populizmu lewicowego, który musi jednocześnie być osadzony w większym, europejskim kontekście. Inaczej czeka nas powtórka Grecji i interwencji Troiki. Same zewnętrzne interwencje, nawet jeśli w słusznej sprawie, powodować będą jedynie powrót resentymentów i dostarczanie dalszego paliwa dla prawicy.

[1] A. Leder, Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej, 2014
[2] M. Siermiński, Pęknięta Solidarność. Inteligencja opozycyjna a robotnicy 1964-1981, 2020
[3] P. Sadura S. Sierakowski, Polityczny cynizm Polaków. Raport z badań socjologicznych, 2019