Istnieje dość stary konflikt na lewicy polegający na priorytetyzacji walki – czyli czy ma ona odbywać się głównie w sferze materialnej, czy też tożsamościowej. Głównym argumentem osób opowiadających się za pierwszą z nich jest kwestia mobilizacji mas. Według nich, nie ma innego sposobu na mobilizację wielkich mas społecznych niż mówienie do nich w języku mas, czyli gospodarczym. W Polsce konflikt ten jest wyjątkowo specyficzny, gdyż wiąże się z wygraną prawicowego populizmu od roku 2015 oraz kryzysem liberalnych elit. Niektórzy, tak jak Iwan Krastew i Stephen Holmes wysnuwają nawet śmiałe twierdzenie, według którego to właśnie Polska (i Węgry) są w awangardzie kryzysu liberalnej polityki [1].
Chciałabym jednocześnie zauważyć, że polskie liberalne elity, w przeciwieństwie do tych zachodnich, nie przyjęły sobie nawet polityki tożsamościowej za cel, w zamian posiłkując się dzikim neoliberalizmem. Dla postsolidarnościowych elit wzorem do naśladowania był Zachód w stanie takim jaki był w pierwszych dziesięcioleciach po II WŚ – czyli niespecjalnie antykościelny, niespecjalnie liberalny światopoglądowo. Aborcja? Prawa osób LGBT? Gdzieś na samym końcu. Zachód od tamtych czasów poszedł trochę naprzód w tych kwestiach, jednocześnie, dzięki neoliberalizmowi (i neokolonializmowi), zaliczając serie porażek, których przypieczętowaniem był kryzys finansowy 2007-2009 oraz kryzys migracyjny nasilający się od 2015 (choć istniejący znacznie wcześniej). Populistyczna prawica w Węgrzech i w Polsce wykorzystała po pierwsze nastroje charakteryzujące “naśladowców”, których zachodnie elity traktował w stylu przypominającym nieco kolonialny, co wzbudzało obawy o kolejną “utratę niepodległości” bądź też “zmianę Moskwy na Brukselę”. Po drugie, naśladowcy już nie chcieli być naśladowcami – woleliby, aby tak dla odmiany to ich naśladować. Teraz to Polska i Węgry są prawdziwą Europą. Szwecji już nie ma, a za chwile Niemiec i Francji też nie będzie – parafrazując popularne powiedzenie.
Szczególnie tragiczna rola przypadła tutaj młodzieży, która nie dość że musiała radzić sobie ze skutkami kryzysu, nie dostała od liberałów nawet przysłowiowej marchewki w postaci choćby namiastki polityki tożsamościowej. Osobom które urodziły się w latach 90 pokazywano Zachód jako wzorzec. Sama dobrze pamiętam, jak w rodzinie często mówiono mi “musisz wyjechać bo w tym kraju żadna przyszłość na ciebie nie czeka”. Ci sami rodzice często zaczęli później mówić o zepsuciu “z Zachodu”, obserwując z przerażeniem odwracających się od nich młodych, którym tą miłość wobec niego sami wpoili. Stąd tak wielka różnica pokoleniowa. Stąd tak wielka batalia o dzieci, edukację seksualną w szkołach, prawa osób LGBT, itd. Rodzice domagają się od państwa przywrócenia kontroli nad tym co sami wywołali. Tutaj kolejne punkty zdobywa populistyczna prawica i “edukatorzy”, a raczej nadzorcy w stylu Czarnka.
Rozwiązaniem nie jest więc podejmowanie gry narzuconej przez populistyczną prawicę, ale wywrócenie stołu do gry. Pokazanie, że polityka tożsamościowa to nie jest jedno i to samo co zachód. Istnieje nasza własna polityka tożsamościowa, której nie musimy od nikogo naśladować. Istnieją tony nie-ksenofobicznej, ludowej historii, która tylko czeka na jej opisanie i spopularyzowanie. Nie są one kopią, tylko oryginałem. I mogą iść ramię w ramię z polityką gospodarczą dla ludu, wbrew neoliberalizmowi.
[1] S. Holmes I. Krastew, Światło, które zgasło. Jak Zachód zawiódł swoich wyznawców, 2020